Ponieważ dawno nic nie wstawialiśmy trochę się tego nagromadziło. Wrzucam Wam relację Jurka z kilku dni...macie co czytać! A już niebawem film z treningu klatki piersiowej!
Wiktor
20.10.2014r.
Dzień 11pt. „Nogi, kochane nogi”
Było już o tym, że jest to najcięższy trening, było o tym, że mam odciny energii, było już o tym, że ledwo chodzę. Myślę, że warto wspomnieć dlaczego tak bardzo lubię trening nóg. Hmmm po pierwsze pracuję się z fajnym ciężarem. Początkowo byłem mocno zdziwiony, że jestem wstanie ćwiczyć z takimi obciążeniami. Po drugie jest to najdłuższy trening w tygodniu, a ja lubię długo. Po trzecie z każdym treningiem zauważalny jest progres, a przecież jest to jeden z najlepszych motywatorów. Po czwarte 29 serii jest sporym wyzwaniem, a ja lubię wyzwania. Po piąte leje się ze mnie ciurkiem. Podczas żadnego innego treningu nie jest tak zlany potem jak po nogach. Po szóste nie wiedziałem, że trening nóg może prowadzi do tego, że będzie mi ciężko oddech złapać. Po siódme i ostatnie. Jest to najlepsze rozwiązanie na tak bardzo znienawidzony - przez wszystkich - dzień w tygodniu.
Tym
razem, poszliśmy trochę w inną stronę i zmieniliśmy maszyny. Nie mam zielonego
pojęcia jak nazywa się to cudo na którym robiłem uda i łydki, ale dla mnie
nazywać się będzie kombajnem !!
Dosłownie tak wygląda i nawet bez obciążeń swoje waży. Po przysiadach na tym urządzeniu byłem tak
zajechany, że mogłem iść do domu, a to było dopiero pierwsze ćwiczenie. Sporo było nowych – dla mnie- maszyn,
ale również było miejsce na nowe ćwiczenia bez maszyn. Np. „dzień dobry”!
Świetna sprawa, ale mam jeszcze małe obawy, że polecę do przodu ze sztangą.
Dobrze, że Wiktor stale mnie asekuruje. Tak samo wygląda sprawa z czaplami(?),
bo tak się to chyba nazywało. Coś nowego, zupełnie nowego. Obciążenie 20kg już
jest mocno odczuwalne, ale cale ćwiczenie bardzo mi przypasowało.
Oczywiście
nie obyło się bez znanych już mi ćwiczeń takich jak łydki siedząc ze sztangą na kolanach. Dobrze, że jest to
ostatnie ćwiczenie bo masakruje mnie totalnie. Łydki stojąc z tym kombajnem
również są bardzo ciężkie. Ech i jeszcze te krótkie przerwy między seriami.
Człowiek ledwo butelkę w rękę weźmie, a tu już trzeba się ustawiać.
Wiktor
zmodyfikował mi wykroki z obciążeniem. Do tej pory robiłem je z hantlami. Dziś
zdecydowaliśmy się zamienić hantle na sztangę. Muszę przyznać, że była to
bardzo dobra decyzja. Zupełnie inaczej się ćwiczy ze sztangą. Nie trzeba się
koncentrować na balansowaniu tym hantlami. Zdaję sobie sprawę z tego, że
wykroki ze sztangą są mniej zaawansowane technicznie, niż tego z hantlami.
Jednak wolę – na początku oczywiście-
dobrze wykonywać mniej zaawansowane ćwiczenie i potem przejść do
trudniejszych, niż na siłę kaleczyć te trudniejsze. Przecież chodzi o to aby
każde z ćwiczeń było wykonane dobrze technicznie, a nie zrobione na odwal się i
tylko po to aby powiedzieć „zrobione”. Na wszystko przyjdzie czas. Na
przesiadkę ze sztangi na hantle też. Zresztą sztanga jest dla mnie dużo
wygodniejsza. Po tylu wcześniejszych seriach po prostu pewniej się czuję ze
sztangą niż hantlami.
W
kwestii jedzenia nic się nie zmieniło, ale od jutra są planowane już jakieś
zmiany, które Wiktor naniósł już na moją rozpiskę. Coraz ciężej przychodzi mi
pomieszczenie w sobie takiej ilości jedzenia hehe. Przecież ja nie lubię jeść!
:D Waga podskoczyła mi o aż, bądź tylko 600g. Nie wiem czy jest do dobry, słaby
czy umiarkowany wynik. Ocenę pozostawiam profesjonalistom .
Z
Katalońskim Pozdrowieniem
` JJ
21.10.2014r.
Dzień 12 pt. „Dzień klatki i dzień zmian”
Dzień
zmian, ale w tych kategoriach można rozpatrywać cały tydzień. Każdy kolejny
trening ma nowe elementy. Chodzi oczywiście o konkretne ćwiczenia. W
poniedziałek włączyliśmy ten magiczny kombajn do robienia łydek i ud. Następnie
zmiana suwnicy. Potem korekta wykroków. Dziś klatkę robiliśmy też inaczej niż
zwykle. Zaczęliśmy od prostej ławeczki i wyciskania, następnie ławeczka łamana
i wyciskanie hantli. Ogólnie dziś sporo pracowaliśmy na ławeczkach bo nie
ominęliśmy ławki łamanej w dół.
Zaskoczył
mnie Wiktor tymi zmianami, ale skoro on uważa, że tak trzeba to ja jako jego
podopieczny robię to co mi nakazuje. Zresztą jestem człowiekiem otwartym na
różnego rodzaju zmiany czy modyfikacje. Zero marudzenia i narzekania. Do temu
trzeba podejść poważnie i zrobić swoje najlepiej jak się da. Mając już jakieś
tam porównanie mogę stwierdzić, że dzisiejsze robienie klatki jest mocniej
zaawansowane techniczne niż poprzednie treningi. Wiadomo jak jeszcze stoję z
technika więc irytowało mnie trochę to, że brakuje mi jeszcze do perfekcji. Na
perfekcje przyjdzie też pora. Zresztą Wiktor to chyba lubi mnie czasem opier….
, że coś robię nie tak jak on powiedział. Nie robię oczywiście tego świadomie
czy też na złość. Mam póki co jeszcze
braki.
Zaobserwowałem
też, że mój coach lubi na koniec treningu dać mi ćwiczenie na „dojechanie”.
Małe obciążenie, jedna seria, duuuużo
powtórzeń. 100 albo i więcej. Na początku jest lekko, nawet bardzo, ale przy 20
czy 30 robi się już ciężej, a gdzie do tej 100 hehe.
Bardziej
zadowolony byłem z poprzednich treningów klatki. Hmmm może inaczej. Nie to, że
byłem bardziej zadowolony tylko po dzisiejszym czuję pewien niedosyt z powodu
technicznych braków. Jednak całą zmianę oceniam bardzo pozytywnie. Może
niedługo przyjdzie pora na kolejne. Nie to, że coś mi się znudziło tylko sama
zmiana, która niesie ze sobą pewne nowości jest po prostu ciekawaJ.
W
treningu nastały zmiany i miały one też miejsce w diecie. Wiktor wykopał mi
wheya z pierwszego posiłku i wrzucił go razem z kreatyna zaraz po treningu (
jeszcze na siłowni). Posiłek po treningu najczęściej wypada mi jakieś 45-60 min
po wyjściu z siłowni. Na miejscu wheya pojawił się jogurt naturalny, a
konkretnie 200g takiego jogurtu. Do śniadania doszło jeszcze 60 g chleba
razowego. Całkiem sporo tego się zrobiło w tym pierwszym posiłku. Muszę zacząć
wstać wcześniej aby nie jeść w pośpiechu hehe. Do drugiego posiłku zostały
dołączone płatki owsiane w ilości 60 g i ucięte 30 g chleba razowego. Reszta
posiłków jest niezmienna jeżeli chodzi o ilości i składniki. Ciężko się robi z
tym jedzeniem. Na ten moment wychodzi ponad 3500 kcal. Dla jednych to mało, a
dla drugich to dużo. Ja jestem z tych trzecich. Dla mnie jest to ogromnie dużo,
a Wiktor już coś wspominał o kolejnym dodawaniu hahaha
Z Katalońskim
Pozdrowieniem
JJ
22.10.2014r.
Dzień 13 pt. „Szczęśliwa 13, bo brzuch dobrze dojechany”
Środa.
Dzień inny od pozostałych 4. Trening od rana, inne godziny jedzenia, zmiana
kolejności posiłków. To już przecież wiadomo. Więc dlaczego ta sobota jest
jeszcze bardziej inna? Po pierwsze jest kolejnym dniem, w którym nastąpiły
zmiany w treningu. Po drugie powiedziałem Wiktorowi, abyśmy mocniej brzuch
dojechali. Moje prośby zostały przez niego wysłuchane.
Brzuch robię na końcu,
więc teraz też o nim będzie na końcu. Zrobiliśmy solidna rozgrzewkę i następnie
zaczęliśmy trening barków. I to był mój pierwszy szok. Pierwszym ćwiczeniem
było podrzucanie sztangi nad głowę czyli żołnierskie wyciskanie stojąc.
Pomyślałem sobie, że chyba jeszcze ze szkolenia nie wrócił. Nigdy wcześniej
czegoś takiego nie robiłem, więc moje największe obawy wiązały się z tym, aby
ten ciężar – mimo, że nie jakiś ogromny- nie spadł mi na głowę. Wiktor jak
zwykle mnie asekurował, więc po chwili obawy poszły w odstawkę. Pierwsza seria
była ciężka. Pewnie dlatego, że była pierwszą w życiu – tak sobie pomyślałem.
Byłem w błędzie. Wiktor powiedział, że mam mieć ciągle napięte mięśnie brzucha.
Skubany miał racje – jak zawsze. Druga, trzecia i czwarta seria poszły o niebo
lepiej niż pierwsza. Były momenty, że nie czułem obciążenia.
Kolejnym
ćwiczenie było wyciskanie hantli nad głowę siedząc. I tu powraca mój mini
koszmar czyli technika. Chociaż było chyba nią trochę lepiej niż wczoraj (
klatka). 4 serie po 12 powtórzeń i już mocno czułem barki. Ale o to przecież
chodzi J
Dzisiejszy
dzień jest pierwszym takim, w którym robiliśmy same nowe ćwiczenia barków. Na
koniec zostało oczywiście „dojechanie” barków i 100 powtórzeń unoszeń
ramion wysokość czoła z hantlami. Mały,
wręcz malutki ciężar ( po 2kg na rękę),
a po skończeniu bolało mnie wszystko od barków po dłonie…
Z
robieniem brzucha u mnie jest jak z
jedzeniem obiadu przez małe dziecko. Najlepsze zostawia się na koniec. Brzuch
też był „nieśrodowy”. Allahy 4 serie po 15 powtórzeń obciążenie 80kg na
początek. Później coś Total mega hiper super etc itp. itd. !! Wiktor! Jak to
się nazywało ?! Rambo ? Nieważne. Ważne jest to, że podobne cuda to ja
widziałem w filmach z Sylwkiem Stalone :D To może opiszę. Kładziemy się
grzecznie na prostej ławce, ręce za głowę i łapiemy się ławki. Trzymamy
najmocniej jak umiemy. Następnie opieramy się mocno na plecach, ale tak od
wysokości łopatek. Wszystko od łopatek w
stronę nóg unosimy do góry. Jesteśmy w kształcie litery L. Jak już to mamy
opanowane i zaczynamy opuszczać tą cześć ciała, która nie dotyka ławeczki.
Oczywiście staramy się robić to tak aby nic - prócz pleców na wysokości łopatek
– nie dotykało ławeczki. Robiłem mnóstwo różnych ćwiczeń na mięśnie brzucha,
ale czegoś takiego to jeszcze nie przeżyłem. Daleki byłem od ideału, a i tak
czułem palenie w brzuchu przy każdym podnoszeniu i opuszczaniu nóg. Oczywiście
nie opuszczamy nóg do samego końca!!! Uwielbiam to palenie w mięśniach brzucha!
No tak już mam J
Ostatnim dzisiejszym ćwiczeniem bo zwisanie na drążku z podciągniętymi kolanami
do klatki obracanie nimi w lewo i w prawo. Ciężka sprawa to po tak ciężkim
treningu. Pod koniec to miotałem się już trochę na tym drążku, ale za tydzień
będzie już znacznie lepiej!
W
kwestii jedzenia w tym tygodniu już się nie zmieni. Czekamy do poniedziałku do
ważenia i wtedy będziemy rozważać opcję dodania kcal.
Z Katalońskim Pozdrowieniem JJ
23.10.2014r.
Dzień 14 pt.
„Całkiem nowe plecy”
Jak już wcześniej pisałem, ten tydzień cechuje się sporymi
zmianami w treningu. Nowe ćwiczeniach na nowo poznanych maszynach. Brzmi
ciekawie i też tak było! Do tej pory czwartek był dniem najtrudniejszym dla
mnie. Wiele razy już to powtarzałem, że trudność ta wynika z techniki, której
jest u mnie mało. Tym razem plecy wydawały mi się mniej techniczne. Albo po
prostu ćwiczenia bardziej mi leżały, bo Wiktor mnie za często nie upierdzielał.
Może chciał być miły ?:D O to trzeba już się zapytać Pana Coacha :D
Mówiąc/pisząc już całkiem
poważnie, z ręką na sercu mogę powiedzieć, że był to mój najlepszy trening
pleców. Ktoś może powiedzieć, ale przecież były dopiero trzy. Prawda. Dopiero
trzy, ale ten był zdecydowanie najlepszy. Oczywiście wyrażam teraz swoją subiektywną
opinie. Wiktor może być zupełnie innego zdania. Swoją drogą bardzo jestem jego
ciekaw, ale tą przyjemność zostawię sobie na późniejszych okres naszej współpracy.
Dużo łatwiej mi się trenowało, ale to
nie znaczy ze była jakaś taryfa ulgowa. Nie chcę czegoś takiego. Zawsze
ciśniemy na maxa! Jeżeli nie mogę dokończyć serii tzn., że serio już nie mam
siły, a nie że odpuszczam bo mi się nie chce. Mi się zawsze chce. Ostatnio
nawet usłyszałem pytanie „ ciekawe ile będzie Ci się chciało chodzić na siłownie?”.
Odpowiedź była natychmiastowa i stanowcza „ tak długo, aż osiągnę swój cel, a
jak go osiągnę to nie przestanę ćwiczyć”. Jaki byłby sens tego naszego planu
jeżeli miałbym przerwać go w połowie? Szkoda mojego i Wiktora czasu, kasy etc…
Tak więc z początkowym
założeniem, każdy trening z zaczynam z ogromnym optymizmem i zorientowaniem na
jak najlepsze zrobienie treningu. Dziś trenowało mi się bardzo dobrze i
płynnie. Na dodatek obciążenie też były dobrze dobrane przez Wiktora, więc
półtorej h było mądrze przepracowane. Oby jak najwięcej takich treningów!
Jedzenie. Jak ja
tego nie lubię… Postały już te tabsy jako alternatywa dla żarcia ?? Dojdzie do
tego, że jedzenie będzie mi zajmowało pół dnia heheh. Teraz już pochłania sporo
czasu. Mówię o jedzeniu i przygotowaniu tego jedzenia. W kwestii ilości i
produktów nic nie uległo zmianie.
Z
Katalońskim Pozdrowieniem
JJ
25.10.2014r.
Dzień 15 pt.
„Sobota czyli dzień długo wyczekiwany”
Lubię soboty. Wstaję rano o ludzkiej
godzinie, jem śniadanie, sprawdzam co się dzieje na świecie, odpalam jakiś film
i robię sobie drzemkę. Jem drugie śniadanie i szykuję się na siłownie. Na
miejscu jestem koło 12. Trening rąk i brzucha, prysznic i do domu. I jestem
wolny jak przysłowiowa „dzika świnia”.
Ta
sobota była jednak inna od pozostałych.
Czekałem na nią dobre pół roku więc od kilku dni chodziłem lekko poddenerwowany.
Dzisiaj gra moja przecież moja Barca z Realem. Jako wieloletni Cule nie
potrafię być spokojny na kilka godzin przed spotkaniem.
Nie będę się rozwodził dłużej nad tym tematem bo
przecież nie o to w tym chodzi. Jeżeli czwartkowe plecy były moimi najlepszymi
to sobotnie ręce i brzuch były najgorszym treningiem tych partii.
Jak na sobotę trening był dość
długi. I wszystko byłoby całkiem ok. gdyby nie przedramiona. Ale zacznę od
początku. Tym razem – jak na tydzień zmian przystało- zaczęliśmy od tricepsu i
wyciskania z wąskim uchwytem. Szło mi na tyle dobrze, że Wiktor nie omieszkał
co serie dorzucać mi obciążenia. Następnie robiliśmy triceps na urządzeniu,
które nazywa się Brama :D Wątek piłkarski musiał się przewinąć.
Biceps
robiliśmy na modlitewniku z pomocą suwnicy. Obciążenie nie za duże nie za małe,
a zmachałem się jak głupi. Potem przeszliśmy do robienia bicepsu sztangą do
chwytu młotkowego. Idealnie dobrane obciążenie. Dosłownie w sam raz. Przy
czwartej serii powtórzenia robiłem ostatkami sił. Później dopompowaliśmy
triceps 100 powtórzeń na suwnicy. Jak zwykle małe obciążenie (20kg) i do odciny
mięśniowej. Na początku nie czuje się tego obciążenia, jednak po pewnym czasie
ma się wrażenie jakby na suwnicy było 80 kg, a nie 20.
Po
wszystkich seriach na biceps i triceps, przyszła pora na przedramiona.
Nienawidzę tego ćwiczenia, ze wszystkich w skali całego tygodnia. Dosłownie
nienawidzę!!! Raptem 2 ćwiczenia, jedno po drugim, a dłuży mi się jakbym cały
trening temu poświęcał. Na dodatek te obciążenia… Małe! Męczy mnie to
psychicznie, że robię to ćwiczenie na małych obciążeniach, a mój organizm
zachowuje się jakby było tego z 5 razy tyle…
Pierwszym
– z mega serii- ćwiczeniem było trzymanie sztagi za sobą na wyprostowanych
rękach ( trochę poniżej tyłka). Niby nic takiego, ale jak dorzucić do tego
podwijanie i odwijanie nadgarstków z ta sztangą to już nie jest tak kolorowo.
Aaaa no i jeszcze jedno! Przy odwijaniu sztangę należy opuścić na same opuszki
palców! Dla mnie masakra!! Dosłownie traciłem czucie w dłoniach… Przez co
musiałem małe przerwy robić, a ja tego nie lubię!! Drugą częścią mega serii
było jak zwykle trzymanie sztangi nachwytem i opuszczanie o podnoszenie jej za
pomocą samych nadgarstków. W tym temacie jestem totalnym ułomem, bo nie dość,
że robię to małym ciężarem – chociaż większym niż ostatnio – to jeszcze
fatalnie mi to idzie technicznie… Mam spore trudności z równym trzymaniem
przedramion tak aby się nie ruszały czy nie rozchodziły na boki. Dla mnie jest
to mega mordęga!!! Serio. Bardzo chcę się poprawić pod tym kątem, ale czuję że
będzie to niezmiernie trudne! Nie poddam się, bo jest to dla mnie jakimś
wyzwaniem.
Przez te przedramiona i przerwy mam kiepskie
odczucia po całym treningu. Czuję się tak jakby cały trening był fatalny. I to
mnie dodatkowo wpienia… Za tydzień nie wyjdę z siłowni póki nie zrobię treningu
przedramion tak abym był zadowolony! Obiecuje!!!!!!
Z Katalońskim Pozdrowieniem
JJ
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz